Zofia Pisarek i Iwona Kucharczyk pracują w szpitalu psychiatrycznym w Toszku. Są terapeutkami zajęciowymi. Sztuką uczą pacjentów nowego życia, spojrzenia na nie z innej perspektywy. Pacjenci się otwierają, czują ważni, dowartościowani. - A to nas cieszy - mówią panie Zofia i Iwona. - Mamy satysfakcję. Zresztą, proszę się rozejrzeć, ile tu wisi pięknych obrazów, ile rzeźb.
- Od zawsze chciałam pracować z tzw. trudnymi ludźmi: więźniami, chorymi psychicznie, sprawiającą problemy młodzieżą – mówi 78-letnia Zofia Pisarek. – Los tak mną pokierował, że nieprzerwanie od ponad pół wieku pracuję w szpitalu psychiatrycznym w Toszku. Nie wyobrażam sobie innego zajęcia. Ta praca to sens mojego życia. Kocham ją, jak i moich pacjentów.

Iwona Kucharczyk (49 l.) również pracuje w toszeckim szpitalu. Starannie wykształcona, utalentowana plastycznie. Razem z panią Zosią stanowią nierozłączny duet instruktorski. Są terapeutkami zajęciowymi, prowadzą warsztaty z terapii przez sztukę.

- Sztuką staramy się zwiększyć poczucie własnej wartości pacjentów, rozbudzić ich zainteresowania, a także pomóc ludziom po kryzysach psychicznych poznać swoje możliwości – tłumaczy Kucharczyk.

Wartość zajęcia i pracy jako środka leczniczego znana była już wieki temu. Egipcjanie, na przykład, zalecali gry i pracę dla umysłowo chorych. Galen w swoich rozprawach pisał, że „zajęcie jest najlepszym naturalnym lekarzem i podstawą szczęścia człowieka”. W Toszku wiedzą o tym doskonale.

Siedzimy w pomieszczeniu, w którym kipi sztuka. To pracownia malarska. Obrazy porozwieszane są na wszystkich ścianach. W pomieszczeniu obok – wystawa prac rzeźbiarskich. Piękne. 
– Wszystko to prace naszych podopiecznych – mówi z dumą pani Zosia, w latach 60. jedna z pierwszych osób, które ukończyły kurs terapii zajęciowej, wtedy jeszcze raczkującej dziedziny rehabilitacji osób zaburzonych psychicznie. – Różni ludzie przez te lata przewinęli się przez tę pracownię: schizofrenicy, skazańcy, zdegradowani alkoholicy, młodzi ludzie uzależnieni od narkotyków, dopalaczy.

Obie terapeutki sztuką uczą swoich podopiecznych otwartości. Jako przykład podają 66-letniego Staszka, utalentowanego poetę. Przez trzy lata w bezruchu leżał w szpitalnym łóżku. W końcu udało się go namówić do uczestnictwa w terapii zajęciowej. Okazało się, że latami pisał wiersze. Ma ich w dorobku ponad 500. Pięknie recytuje swoją poezję, o czym mogłem się sam przekonać. 

„Jak miłości pełne me serce, ile nadziei, utęsknień w nim żyje. Czy mnie ktoś wesprze w tej duszy rozterce, która wzniosłych uczuć w sobie kryje?”.

- Uczymy naszych pacjentów nowego życia, spojrzenia na nie z innej perspektywy – tłumaczy pani Zosia. – Zawsze proszę ich, żeby, na początek, coś namalowali. I okazuje się, że dominują w ich pracach czarno-szare kolory. Obrazki przepełnione smutkiem, agresją, lękiem, rezygnacją. Potem jest nasza wspólna praca i na końcu – konfrontacja. Zauważamy zwykle kolosalną zmianę. Pacjent się otwiera, czuje ważny, dowartościowany. A nas z Iwonką bardzo to cieszy. Mamy satysfakcję. Zresztą, proszę się rozejrzeć, ile tu wisi pięknych obrazów, ile rzeźb.

- Ja od 28 lat przychodzę każdego dnia do szpitala z radością – dodaje Iwona Kucharczyk. – Nie traktuję tego zajęcia jako typowej pracy: od godziny do godziny. Fascynujące jest to obcowanie z pacjentami chorymi psychicznie. Poznajemy różnych ludzi, z różnych środowisk. Odkrywamy w nich talenty. I nie ma znaczenia, czy ktoś je posiada czy nie. Staramy się rozbudzić w nich inwencję twórczą i z zaciekawieniem obserwujemy, jak ona się rozwija, jak zmienia się myślenie chorego. Oczywiście terapia przez sztukę to jeden z elementów leczenia i rehabilitacji, ale my wiemy, jak wielkie ma ona znaczenie.

(san)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj