Godzinny "Józek, który grał bigbit" to rzeczywiście dość luźne wyobrażenie o latach 60. i złotej erze polskiego mocnego uderzenia. Skaczemy tematycznie, przemieszczamy się z miejsca na miejsce, ale często tracimy orientację, gdzie i z kim jesteśmy. Być może tak samo było z Józefem K., który 22 sierpnia 1991 roku wyrżnął głową o umywalkę i już się z tego upadku nie podniósł.


Punktami zaczepienia w tej krótkiej historii są: wielkie nazwiska - Karin Stanek, Heleny Majdaniec czy Ewy Demarczyk, piosenki, których się nie śpiewa, sytuacje znane z mediów lub zasłyszane od muzyków z zespołu Czerwono - Czarni. Taki rodzaj muzycznej legendy, w której musimy się połapać, co czasami bywa trudne. Może nam pomóc konferansjer - przewodnik - wodzirej - Stefan Heine (w tej roli znakomity Karol Kadłubiec). Wstał z martwych i z fajką lub papierosem zaprasza  nonszalancko do mitycznego świata sprzed pół wieku. Wodzireja wszędzie pełno - raz z prawa atakuje opowieścią o konającym Józku, raz z lewa - zaprasza na jego koncert. To znowu przechadza się majestatycznym krokiem ogłaszając, że oto autobus z muzyką odjechał.

Jeśli nastawialiśmy się na tę ostatnią, zawiedziemy się: odgrywa wprawdzie ważną rolę, ale głównie się o niej rozmawia lub opowiada, lub zwierza się, lub ekscytuje nią, lub zdradza się jej tajniki, lub narzeka na jej mierną jakość, lub zupełnie zaprzedaje się jej duszę albo wręcz z niej kpi.  Przebojów nie usłyszymy, może z dwoma wyjątkami: Dźwięk nr 3 - Karin Stanek śpiewa kawałek o twiście a Dźwięk 2 -  Maciej Kossowski przypomina, jak skończyły się wakacje z blondynką.

Józek jest spektaklem kameralnym, rozgrywającym się w bliskim planie, więc widz staje się jego częścią: siedzimy nie w teatrze, ale na przykład w podłej knajpie na zadupiu i słuchamy gry do kotleta. Albo przenosimy się do Krakowa i przed nami materializuje się Demarczyk, która każe Józkowi zagrać na czym bądź i on to robi.      

Świetnym rozwiązaniem reżyserskim jest wykorzystanie Dźwięków - wystrojone w połyskujące złotymi cekinami sukienki Małgorzata Pauka, Dominika Majewska i Izabela Baran doskonale wywiązały się z tego aktorskiego zadania. Wtedy, gdy są dźwiękami flaszki toczącej się za kulisami, końskich kopyt na marmurowych hotelowych schodach, głosem Ewy Demarczyk czy Ireny Dziedzic, stukotem palców zniecierpliwionego urzędnika czy nauczycielki z pipidówka zachwalającej fortepian.

Zupełnie niejasnym wydaje się wprowadzenie postaci Miłości, można było ten efekt osiągnąć również przy pomocy dźwięków, podobnie z obecnością trzech legendarnych postaci: Glenna Millera, Micka Jaggera i Johna Lennona - miało być  historycznie i śmiesznie, a wyszło niedobrze, rozwlekło też w miarę zwartą sceniczną opowieść.

Na koniec zostawiłam Józka K. (w tej roli Maciej Piasny). Nijaka to postać, bez charyzmy, nie wierzę więc Alinie Moś - Kerger, że Józef K. był kimś. Może gdyby Piasny zagrał taką samą konwencją co Pauka, Majewska i Baran, wyszłoby inaczej. Jego Józef K.  miota się po scenie i trudno uznać go za znaczącą postać, a przecież na nim opiera się konstrukcja tej opowieści.                                           

"O Józku, który grał big bit". Prapremiera 31 marca 2017
Scenariusz i reżyseria: Alina Moś - Kerger
Scenografia i kostiumy: Anna Kaczkowska
Choreografia: Katarzyna Kostrzewa
Muzyka: Łukasz Forest Piechota  
Kierownik wokalny: Ewa Zug

Obsada: Maciej Piasny ( Józek K.), Karol Kadłubiec ( Stefan Heine), Grzegorz Kliś ( Glenn Miller, John Lennon, Mick Jagger), Izabela Baran ( Dźwięk 1), Dominika Majewska ( Dźwięk 2), Małgorzata Pauka ( Dźwięk 3), Katarzyna Kostrzewa ( Miłość).

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj