Dom Krzysztofa Kurpińskiego, emerytowanego górnika z Plichowic wypełniony jest sztuką. Na ścianach wiszą obrazy i płaskorzeźby, na półkach stoją liczne figury wydłubane w drzewie. - Obrazy to rodzinne pamiątki, a rzeźby to moja sprawka – wyjaśnia z uśmiechem.
 
Urodził się 71 lat temu w pod poznańskiej leśniczówce, bo jego ojciec, a wcześniej dziadek byli leśnikami. Zresztą nie tylko oni, bo i kuzyni, i stryj również. Już od najmłodszych lat obcował z przyrodą, ale również... sztuką. Jego mama i babcia kochały malarstwo, poezję i muzykę. Na ścianach domu pana Krzysztofa wiszą malowane przez nie obrazy z pięknymi widokami, a szufladach tomiki wierszy. - Babcia przed wojną mieszkała na Ukrainie, jej rodzice mieli tam posiadłość, stać więc ich było na zapewnienie córce gruntownego wykształcenia. Skończyła szkołę dla dobrych panien, a tam jednym z ważnych elementów edukacji była sztuka. Stąd pewnie dlatego babcia pięknie malowała, pisała wiersze. Mama poszła w jej ślady. Ja też próbowałem w dzieciństwie malować, ale brakowało mi chyba cierpliwości.  

Na Śląsk Kurpiński przywędrowała jako 14-letni chłopiec. Do szkoły górniczej- jak mówi. Potem było wojsko, po nim założył rodzinę. Urodziły się dwie córki. Rzeźbiarski talent odkrył w sobie dopiero jako czterdziestolatek. - Pomógł mi w tym Marian Lisowski, rzeźbiarz pasjonat, z którym pracowałem razem na kopalni – wspomina. To on podpowiedział mi wyrzeźbić w drzewie twarz. Wciągnęło mnie. Zresztą jak się ma trzy dziewczyny w domu, to i rzeźbić się człowiek nauczy (śmiech). Jak było za głośno, to schodziłem do warsztatu i dłubałem w drzewie.

Pan Krzysztof na początku próbował rzeźbić w kamieniu i węglu, ale nie był zadowolony z efektów. Teraz wykonuje swoje prace wyłącznie w drzewie, a najbardziej lubi lipę. Dominują świątki, figurki górali, górników, zwierząt. Ale Kurpiński też pięknie wystroił ramy luster w swoim domu, futrynę drzwi, szafę i sypialniane łóżko. Chętnie swoimi pracami obdarowuje znajomych, rodzinę. Jedna z prac trafiła nawet do Jana Pawła II. -Jak idę na urodziny, to zawsze słyszę, że najlepszym prezentem byłaby jakaś moja rzeźba - mówi. -No i rozdaję te moje prace już ponad 30 lat. Panie ile ja już tego wystrugałem. Kilka przyczep!

Rzeźbiarski talent swojego parafianina wykorzystuje też ksiądz proboszcz. Jak coś się zepsuje w kościele, to pan Krzysztof zawsze przybędzie z odsieczą. -Jak trzeba Jezuskowi rękę dokleić to nie mam z tym kłopotów. Jak krzyż się zniszczy to też pomogę naprawić.

Inspiracji szuka w otaczającym go świecie. - Kiedyś pojechałem do sanatorium w Goczałkowicach  i zobaczyłem fajny pomnik kobiety z dzieckiem przyssanym do jej piersi. Znalazł kawałek drzewa i wydłubał kopię scyzorykiem. Teraz znowu byłem w Czechach. Urzekła mnie piękna, plenerowa rzeźba sowy. Spodobała mi się. Zrobiłem zdjęcie. Przyjechałem do domu, przytaszczyłem klocek drzewa i wystrugałem wielką sowę. Dałem ją wnuczkowi.   
(san) 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj