Rozmowa z dr Bogusławem Traczem o majowych pochodach sprzed lat.    


- Tradycja pierwszomajowych marszów sięga czasów przedwojennych.  Wtedy jednak organizowano je i odbierano zupełnie inaczej, niż po 1945 roku.

- Święto Pierwszego Maja narodziło się po drugiej stronie Atlantyku, na pamiątkę krwawego stłumienia robotniczej demonstracji w Chicago,  w maju 1886 r. Trzy lata później decyzję o świętowaniu tego dnia podjęli uczestnicy kongresu II Międzynarodówki w Paryżu. Pierwsze obchody odbyły się 1 maja 1890 r. w większości ośrodków przemysłowych Europy, w tym również na Górnym Śląsku. Po pierwszej wojnie światowej w niemieckich Gliwicach demonstracje w ten dzień organizowali zarówno komuniści, jak i socjaldemokraci, choć w czasach Republiki Weimarskiej święto to nie dostąpiło statusu święta państwowego. Do tej rangi podnieśli je dopiero naziści po objęciu władzy w 1933 r. Ogłoszenie przez hitlerowców 1 maja jako Narodowego Dnia Pracy było paradoksalnie spełnieniem marzeń socjalistów, komunistów i działaczy niemieckich związków zawodowych, ale nastąpiło w momencie, kiedy partie te i związki straciły możliwość legalnej działalności. Od 1934 r. dzień ten zyskał miano ponadklasowego „narodowego święta narodu niemieckiego”. Tego dnia Gliwice przystrajano niezliczoną ilością flag ze swastyką, a lokalni szefowie partii nazistowskiej, dowódcy garnizonów wojskowych, SA, SS i policji oraz zwierzchnicy licznych organizacji, z trybuny odbierali parady wojskowe, żołnierzy Wehrmachtu, przemarsze grup SA, SS, członków Hitlerjugend, dziewcząt BDM oraz działaczy nazistowskich związków zawodowych DAF. Uroczystościom majowym towarzyszył liczne imprezy, przede wszystkim plenerowe, nastawione na masowego odbiorcę: zawody sportowe, koncerty orkiestr zakładowych, bezpłatne posiłki, karczmy piwne itp. Rozmach i zaplecze socjalne tych imprez były często bardziej spektakularne niż to, co robili po 1945 r. w Polsce komuniści. Idea była jednak zadziwiająco podobna: wielki, spektakularny piknik miał znaczenie propagandowe i oczekiwano by ukazywał społeczne poparcie dla reżimu.  Inna sprawa na ile szczere.

 - Jakie były pierwsze pochody w Gliwicach?

 - Po wojnie tradycję pochodów pierwszomajowych szybko zawłaszczyli i zdominowali członkowie komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej, a następnie PZPR, choć w 1945 r. świętu pracy starano się nadać również patriotyczny charakter, a obchodom towarzyszyły msze w kościołach i udział duchowieństwa. Jednak już wówczas liczne były akcenty propagujące przyjaźń z Związkiem Sowieckim i wyjątkowy wymiar Józefa Stalina. 1 maja 1945 r. w Gliwicach mieszkało jeszcze zbyt mało Polaków. Akcja osiedleńcza dopiero nabierała rozpędu. W tej sytuacji postanowiono ograniczyć się do akademii, którą zorganizowano w sali kina „Ufa” (późniejsza „Bajka”, dziś „Amok”) przy ul. Dolnych Wałów. Uroczyste przemówienie wygłosił prezydent miasta Wincenty Szpaltowski. Odegrano polski hymn narodowy, po którym głos zabrał sowiecki komendant, po czym odegrano hymn sowiecki. Całą uroczystość zakończyło odśpiewanie pieśni „Czerwony Sztandar” i „Roty”. Pierwszy pochód przeszedł ulicą Zwycięstwa 1 maja 1946 r. Jego propagandową wymowę przykryły wydarzenia, do których doszło w Gliwicach dwa dni później 3 maja 1946 r., kiedy to milicja, wspomagana przez strażaków wyposażonych w armatki wodne, brutalnie rozpędziła patriotyczną demonstrację z okazji święta konstytucji. Apogeum obchodów święta pracy w Gliwicach to – podobnie jak w całej Polsce – lata siedemdziesiąte XX w., czyli czasy tzw. propagandy sukcesu. Wówczas pochody miały największy rozmach, potężną oprawę propagandową, a imprezy towarzyszące często trwały do późnych godzin wieczornych.        

 - Czy  istniał  określony ich scenariusz? Kto nad  nim czuwał i czyja ręka, bądź ręce je reżyserowały?

 - Każdy pochód był zaplanowany i w każdym szczególe opracowany według wytycznych Wydziału Propagandy Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach.  Odpowiadał on za przygotowanie imprez pierwszomajowych w miastach  województwa, w tym również w Gliwicach. Oczywiście wytyczne „z góry” dopasowywano do lokalnych warunków. W Gliwicach pierwszomajowe święto rozpoczynało się najczęściej dzień wcześniej, od złożenia kwiatów pod pomnikiem Armii Czerwonej i zaciągnięciem honorowej warty przez członków PZPR, harcerzy i młodzież przed tym monumentem. Najczęściej jeszcze tego samego dnia w sali Operetki Śląskiej odbywała się uroczysta akademia z udziałem lokalnego kierownictwa PZPR, władz miasta i zaproszonych gości. W tym samym czasie w zakładach pracy organizowano pomniejsze akademie i tzw. wieczornice. O skali paranoi świadczą liczby. Przykładowo w przeddzień majowego święta w 1963 r. w gliwickich szkołach i zakładach pracy zorganizowano 243 akademii, w których udział wzięło prawie 48 tys. uczestników. To robi wrażenie. Scenariusz każdego 1 maja był w zasadzie taki sam. Tego dnia ok. 9-tej rano w różnych punktach miasta, wzdłuż trasy przemarszu zbierały się grupy młodzieży, studentów i reprezentacje zakładów pracy. Rozdawano flagi, transparenty i dekoracje, które niesiono w pochodzie. Przez rozstawione w miejscach zbiórek i na trasie pochodu megafony zebrani musieli wysłuchać przemówienia I sekretarza PZPR nadawanego bezpośrednio z Warszawy, po czym intonowano „Międzynarodówkę”. Po jej odśpiewaniu ruszał poczet sztandarowy, w którym niesiono sztandar gliwickiej PZPR, za nim szli członkowie Plenum Komitetu Miejskiego PZPR oraz liderzy stronnictw „satelickich”, władze miasta, weterani ruchu robotniczego i członkowie ZBOWiD oraz zaproszeni goście, którzy następnie wchodzili na trybunę honorową. Stamtąd obserwowali przemarsz pozostałych uczestników. Trwało to trzy, cztery godziny, po czym uczestnicy zdawali pobrane szturmówki i transparenty i udawali się na imprezy towarzyszące, które organizowano najczęściej na Rynku, placu Krakowskim i stadionie XX-lecia PRL.  

- Czy miała znaczenie pozycja w kolumnie marszowej?

- Jak już wspomniałem „najważniejsi z ważnych” szli zawsze na przedzie, i to oni z tzw. trybuny honorowej odbierali pochód. Zresztą, układ stojących na trybunie, też  był nie  bez znaczenia. Im bliżej I sekretarza Komitetu Miejskiego PZPR, tym większą rolę pełnił w mieście. W czasach propagandy sukcesu rzucali oni w przechodzący tłum wiązanki kwiatów, przeważnie słynne czerwone goździki. W samym pochodzie jako pierwsza szła młodzież. Najpierw szkoły podstawowe, potem średnie, harcerze, studenci, a za nimi ruszały reprezentacje wszystkich przedsiębiorstw i zakładów pracy w mieście. Nie mogło oczywiście zabraknąć wojska, milicji, strażaków, różnych służb mundurowych, sportowców. Do tego należy dodać oprawę propagandową. W 1975 r. na trasie przemarszu, jak i w samym pochodzie wyeksponowano 800 portretów działaczy międzynarodowego i polskiego ruchu robotniczego oraz 600 portretów przodowników pracy. Ponadto wzdłuż trasy pochodu rozlokowano 100 dużych portretów przodowników pracy i zasłużonych członków partii z Gliwic. Imponujące marnotrawstwo czasu, pieniędzy i ludzkiej energii.

 - W Gliwicach pochody zawsze przemierzały tę samą trasę?

 - To zależy kiedy. W pierwszych latach po wojnie kolumny marszowe formowano w okolicach dworca kolejowego i placu Piastów, a  kierowano ul. Zwycięstwa, w stronę Rynku. Trybuna honorowa stała przeważnie na chodniku ul. Zwycięstwa, na wysokości fontanny z faunami. Później rozbudowano trasę, która obejmowała ulice: Wrocławską, Klementa Gottwalda (dziś Częstochowska), Jagiellońską, Bohaterów Getta Warszawskiego i Zwycięstwa. W latach siedemdziesiątych pochody nabrały takiego rozmachu, że należało skrócić trasę przemarszu, gdyż w przeciwnym razie przemarsz kolumn marszowych przeciągałby się w nieskończoność. W 1976 r. opracowano nową trasę – od rejonu placu Krakowskiego i Politechniki, wzdłuż ulicy Konstytucji i następnie pod pomnik Armii Czerwonej na placu Bohaterów Stalingradu (dziś pl. Piłsudskiego), gdzie kolumny skręcały w ulice Powstańców Warszawy i Orlickiego i tam się rozwiązywały. W tym układzie trybuna stała na wysokości wejścia do urzędu miasta od strony ul. Konstytucji (dziś ul. Prymasa Stefana Wyszyńskiego).
Gigantomanię świętowania przerwało pojawienie się „Solidarności”. W 1981 r. postanowiono, że w obliczu kryzysu obchody święta pracy powinny mieć skromniejszy charakter. Nie zorganizowano pochodu, a jedynie wiec na placu Krakowskim. Rok później pochód również się nie odbył, a miejscem pierwszomajowej manifestacji był stadion XX-lecia. W 1983 r. powoli zaczęto przywracać tradycję pochodu. Sformowane w różnych miejscach niewielkie kolumny przeszły na stadion XX-lecia i tam przemaszerowano przed mniejszą niż zazwyczaj, trybuną honorową. Ulicami miasta pochód przeszedł ponownie dopiero w 1984 r.  

 - Ekscesy pierwszomajowe, działania prewencyjne i represyjne  służb bezpieczeństwa.

- Każdy pochód był zabezpieczany przez milicję i Służbę Bezpieczeństwa. Działania prewencyjne największą skalę osiągnęły w stanie wojennym. Nie bez powodu manifestacje pierwszomajowe w latach 1982–1983 zorganizowano na stadionie XX-lecia. Obawiano się manifestacji opozycji i zamieszek ulicznych. Stadion był obszarem zamkniętym, łatwiejszym do kontroli, niż otwarta przestrzeń ulic i placów miasta. Dzień wcześniej prewencyjnie zatrzymywano w aresztach niektóre osoby „do wyjaśnienia”. Tego dnia, do momentu zakończenia pochodu, nie sprzedawano alkoholu, a pijanych tzw. wczorajszych, którzy mogliby zakłócić uroczystość odstawiano do izby wytrzeźwień, często bez większego uzasadnienia. Bacznie przyglądano się również młodzieży. 1 maja 1974 r. milicja przeszkodziła gliwickim hipisom, którzy chcieli urządzić pokojowy happening pod pomnikiem Wdzięczności Armii Czerwonej. Można powiedzieć, że podczas pochodów obowiązywał „luz kontrolowany”. Innymi słowy wszyscy się mieli cieszyć, ale w granicach wyznaczonych przez władzę.   

 - A co się działo jeśli się na pochód, obowiązkowy przecież, nie przyszło?    

 - Teoretycznie do udziału w pochodzie zobowiązani byli przede wszystkim członkowie PZPR. W praktyce partia dysponowała jednak wystarczającymi narzędziami kontroli i nacisku, by skłonić do uczestnictwa również bezpartyjnych. Nieobecność na pochodzie mogła zaważyć na awansie, podwyżce, zmniejszyć szanse na otrzymanie mieszkania, talonu na samochód. Do tego trzeba dodać, że ów rytualny pochód był nie tylko jedną z form legitymizacji władzy, ale również swoistym rodzajem rozrywki, takim wielkim, zideologizowanym piknikiem. Są przecież ludzie, którzy lubią masowe imprezy. Brało w nim udział wiele osób, które trudno posądzać o poglądy czy sympatie komunistyczne, np. małe dzieci. W 1974 r. wg. oficjalnych danych w pochodzie pierwszomajowym uczestniczyło ok. 130 tys. mieszkańców. W 1979 r. liczba uczestników pierwszomajowych uroczystości miała rzekomo przekroczyć 150 tys. gliwiczan. Te liczby, nawet jeśli były zawyżone, robią wrażenie. Jednak kiedy po sierpniu 1980 r. ogłoszono, że udział w pierwszomajowej manifestacji będzie dobrowolny, 1 maja 1981 r. świętowało niecałe 45 tys. gliwiczan, czyli trzykrotnie mniej niż dwa lata wcześniej. Znam mnóstwo osób – wśród nich jest moja mama – które nie chodziły na pochody, nawet wtedy, gdy miały one największą frekwencję. Parafrazując poetę, odmowa uczestnictwa wcale nie wymagała wielkiego charakteru, ale odrobinę koniecznej odwagi cywilnej i uczciwości wobec samego siebie i wyznawanych wartości.   

 - Ostatni gliwicki pochód…

 - W 1988 r. W zasadzie niczym szczególnym nie różnił się do poprzednich. W 1989 r. po raz pierwszy pochód nie odbył się. W tym dniu zaplanowano jedynie wiec na placu Krakowskim, który miał rozpocząć się o 10.00, poprzedzony koncertem orkiestry Górnośląskiej Brygady WOP. Po wiecu zaplanowano festyn. Jednak 1 maja 1989 r. na placu Krakowskim pojawili się w skromnej liczbie „najwierniejsi z wiernych”, gdyż ani aura polityczna, ani wiosenna pogoda tamtego roku nie sprzyjała manifestantom. Przez trzy dni z rzędu padał deszcz, a i temperatura była chłodniejsza niż zazwyczaj. Zziębnięci uczestnicy wiecu w milczeniu wysłuchali o godz. 10.00 przemówienia I sekretarza KC PZPR Wojciecha Jaruzelskiego. Niewielu zostało na tzw. części artystycznej. Większym powodzeniem od zespołów ludowych i orkiestry dętej, cieszyły się kramy, które w tym dniu pootwierali w okolicach placu Krakowskiego świeżo upieczeni gliwiccy handlowcy.  

 - A jak obywatele  odnosili się do majowego maszerowania?   

 - Historykowi trudno odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno postawy wobec tego święta były różne, a i z perspektywy czasu uległy zmianie. Dziś niektórzy idealizują obchody 1 Maja w czasach PRL, widząc wyłącznie kolorowy pochód, baloniki i krupnioki, zapominając przy tym, że było to najważniejsze ze świąt w państwowym kalendarzu. Pierwszomajowe święto, wraz z jego najważniejszym elementem - kilkugodzinnym pochodem - to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli PRL. Komuniści w Polsce po 1945 r., podobnie jak po 1933 r. naziści w Niemczech, zawłaszczyli pierwszomajowe święto i doprowadzili do jego degradacji, zamieniając je w rytualne obchody, mające przede wszystkim cel legitymizujący, by utwierdzić uczestników obrzędu w słuszności przyjętych rozwiązań ustrojowych. To prawdopodobnie dlatego po sierpniu 1980 r. zaczęto dezawuować ideę pierwszomajowego święta lub organizowano, niezależne od władzy, uroczystości, często połączone z mszą w kościele i nielegalną manifestacją. Ostatnia dekada PRL to właściwie okres powolnego obumierania tej  imprezy. Zawłaszczenie idei 1 Maja przez komunistów przyczyniło się do odrzucenia przez znaczną część polskiego społeczeństwa jego tradycji, która bynajmniej nie należała wyłącznie do PZPR.

Bogusław Tracz – historyk, doktor nauk humanistycznych, pracownik naukowy Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach; specjalizuje się w historii społecznej Polski w latach 1945–1989, ze szczególnym uwzględnieniem Górnego Śląska.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj