Najtrudniejsza była decyzja. Obaj mieli po 19 lat, pracę prawie w kieszeni i zadowolonych z ich wyborów rodziców. I właśnie to ich uwierało. Bo wiedzieli, że poukładane życie będzie ich ograniczać. Zainwestowali zaoszczędzone pieniądze, trochę pożyczyli od rodziców i  we dwójkę zaczęli składać pierwsze drony. Ani się obejrzeli, a pojawiły się zlecenia.
Łukasz Sobota  studiował na pierwszym roku robotyki, kiedy pojawił się na zajęciach koła naukowego High Fly. Poszedł z ciekawości, ale kiedy usłyszał, czym się zajmują i jakie mają osiągnięcia, był pod wrażeniem. Gdy po dobrych dwóch godzinach stamtąd wyszedł, wiedział już, czym będzie się zajmował przez najbliższe lata.

Z Michałem Heclem było inaczej. Odkąd skończył 13 lat, każdą wolną chwilę poświęcał dłubaniu przy bezzałogowcach. Uczył się w gliwickiej modelarni i już tam poznano się na jego nieprzeciętnych zdolnościach konstruktorskich. Rozbierał na części stare komputery i każdą śrubkę wykorzystywał do budowania dronów.

Łukasz od zawsze marzył o własnej firmie, tak jak Michał, o byciu niezależnym konstruktorem. Połączyli więc siły i wspólnie postanowili podbić świat.

Niebo      

Najtrudniejsza była decyzja. Obaj mieli po 19 lat,  pracę prawie w kieszeni i  zadowolonych z ich wyborów rodziców. I właśnie to ich uwierało. Bo wiedzieli, że poukładane życie będzie ich ograniczać. Zainwestowali zaoszczędzone pieniądze, trochę pożyczyli od rodziców i  we dwójkę zaczęli składać pierwsze drony. Ani  się obejrzeli, a  pojawiły się zlecenia.  Jest dobrze, myśleli, zamykając się na długie godziny w piwnicy i montując kolejny prototyp. A jeśli teraz popełnimy błędy, nic takiego się nie stanie, wrócimy do „normalności” i zaczniemy wszystko od początku, uspokajali się.

Ziemia

Łukasz i Michał trzymali się razem od liceum, kiedy jeden miał gorszy czas, drugi go wspierał i ciągnął do pracy. Od początku narzucili więc sobie duże tempo. Najciężej było pogodzić studia z pracą. Poświęcając firmie dwie, trzy godziny w tygodniu, nie mieli co liczyć na dobre rezultaty. Dlatego pracowali na pełny etat: w dzień na studiach, po zajęciach w piwnicy. Łukasz zajmował się kontaktami z klientami, Michał – projektowaniem i konstruowaniem tak, by za niewielkie pieniądze tworzyć unikalne platformy.

Ziemia

Coraz częściej dostawali maile z pytaniami o to, czy są w stanie skonstruować „coś” specjalnego, na zamówienie.  Łukasz i Michał traktowali je jako zadania do rozwiązania i zaraz gnali do piwnicy, żeby realizować nawet najbardziej wymyślne zlecenie  Przez rok traktowali te zamówienia jak bonus do pensji, jednak coraz częściej myśleli o profesjonalnie działającej firmie.

W 2014 roku, w wakacje,  Łukasz dorabiał w Niemczech. Dobra praca i niezły pieniądz, mówi. Podobało mu się tam i chciał zostać na dłużej, ale przydarzył się pierwszy telefon. Dzwonili z Warszawy i powiedzieli, że szykuje się duże zlecenie, więc jeśli chcą je zdobyć, następnego dnia muszą być w stolicy z gotową prezentacją. – W zasadzie mogłem marudzić, grać na zwłokę, powiedzieć, że się zastanowię i oddzwonię. Ale to była ta chwila, na którą czekaliśmy – opowiada.
Po telefonie z Polski od razu zadzwonił do swojego niemieckiego kierownika, poprosił o krótki urlop. Nie było problemu. Telefon odebrał o 12.00, a cztery godziny później był w drodze z Hanoweru do Gliwic. Na kolanach miał laptopa, na siedzeniu – najważniejsze notatki i tak w podróży przygotował roboczą wersję prezentacji, a w tym czasie Michał pracował już w  Gliwicach nad dronem. Następnego dnia pojechali do Warszawy na spotkanie życia.

Po tym zleceniu uznali, że mogą podbić niebo. Nie mieli strony internetowej, nie byli żadną wielką firmą, a jednak ktoś zwrócił na nich uwagę i klient był zadowolony.  Od tego momentu zaczęli pracować nad tym, by swoje rozwiązania udoskonalać i spędzali w firmie długie godziny.  

Niebo 

Nazwali ją Custom Copters, drony personalizowane. Nie chcieli powielać innych rozwiązań ani ograniczać się do konkretnego typu urządzenia. Od początku zamierzali konstruować drony na zamówienie, które, tak jak ubrania szyte na miarę, byłby idealnie dopasowane do oczekiwań klienta. Łukasz w kilku zdaniach wyłuszcza najważniejsze cele firmy: jedni chcą latać szybko, inni wolniej, są tacy, którzy inwestują w aparaty warte tysiące złotych i tacy, którzy wolą tańszy sprzęt. Istnieją oczywiście rozwiązania wspólne dla wielu dziedzin, ale szczegóły, na których koncentruje się Custom Copters, są czymś, co ich wyróżnia.

Niebo

Wprowadzają na polski rynek autorsko zaprojektowane drony:  CC1, CC2 i CC3. „Jedynka” była pierwszym, głównym, prototypem, testowali na niej wiele rozwiązań, potem skutecznie stosowanych. Z CC1 korzystają fotografowie i agencje potrzebujące czegoś więcej niż „go pro” i dostępne na rynku rozwiązania.
CC2 jest innowacyjnym dronem całkowicie wyprodukowanym na drukarce 3D. W 2015 roku wykonano nim pierwsze, udane, loty. Ten model miał udowodnić, że taka forma druku może być związana z bezzałogowcami. Poza tym to także dron szkoleniowy, bo Custom Copters prowadzi ośrodek,  w którym można testować swoje umiejętności. – Jeśli  dron spadnie lub natknie się na przeszkodę i zniszczy się, trzeba sporo czasu, by go naprawić i skalibrować. Gdy mamy do czynienia z drukiem 3D, dany element można szybko wymienić, a my jesteśmy go w stanie wykonać w kilka godzin. CC2 powstał też z innego, społecznego, powodu: po to, by zintegrować zespół – Sobota nie ma wątpliwości, że jest to unikalny projekt, jeden z niewielu na świecie. 
Wreszcie CC3 tetris – największa platforma służąca do podnoszenia lustrzanek i aparatów robiących pełnoklatkowe zdjęcia. Sobota tłumaczy, że wiele firm robi zdjęcia z powietrza, wrzucając je potem na FB lub Instagrama – w tym przypadku jakość fotografii ma mniejsze znaczenie. – Ale gdy chcemy wydruk, wtedy jakość nie wybacza, musi być bardzo dobra – dodaje. 

Ziemia 

W lutym, na targach w Warszawie, Sobota latał dronem, bo obiecał organizatorowi kilka zdjęć. Zobaczył, że na stoisku obok konkurencyjna firma także robi fotki, ale ma problemy z platformą. Podszedł więc i zapytał, czy może pomóc. Opowiedzieli w czym rzecz, a on zabrał się za naprawianie, dzięki czemu tamci mogli wykonać zlecenie. Dobry uczynek zaprocentował – tydzień później przygotowywali już wspólny projekt, polecono ich też innej firmie, dzięki której znaleźli dużego klienta.  

Niebo

Custom Copters trafiło w niszę. Wprawdzie drony są dziś  wszędzie, ale  konstrukcje  mają innowacyjne i obsługują bardzo konkretne dziedziny. Koncerny (ING, Tauron) zamawiają profesjonalne zdjęcia i videorelacje, samorządy dostrzegają okazję do dobrego promowania się, ważne są też usługi specjalistyczne – dla policji (masowe imprezy), kolei, straży pożarnej, GOPR, geodezji. Przez wiele miesięcy bardzo uważnie śledzili rynek, który sam podsuwał rozwiązania. Trzeba było tylko w porę zareagować, no i … zaryzykować. Ale w tym Custom Copters są dobrzy.   

Ziemia

Łukasz i Michał stworzyli firmę, ale przyszedł moment, kiedy należało popracować nad logo, wizytówkami, identyfikacją wizualną, strategią promocyjną. I tak poznali Karolinę, która  pro bono wsparła CC graficznie. Dzisiaj, już jako pełnoprawna członkini zespołu, zajmuje się  grafiką. Potem dołączył Zbyszek, student Politechniki Śląskiej, genialny konstruktor. Wtedy firma przyśpieszyła po raz drugi. Kolejnymi przyspieszeniami okazały się konkursy – startowali w nich często i chętnie, uważając, że w ten sposób zbierają  doświadczenia. W jednym zdobyli wyróżnienie, w innym zaleźli się wśród 15 najlepszych start-upów, ale żeby nie było tak optymistycznie, dostali mocno po dupie. Bo eksperci wytknęli im błędy i bezlitośnie obnażyli słabe strony. Na szczęście pokazali też, co należy poprawić. Po czymś takim powinni się załamać i zamknąć firmę. – A my siedzieliśmy i godzinami,  punkt po punkcie, spisywaliśmy listę zadań do wykonania, a potem skreślaliśmy to, co już zrobione – wspomina Sobota.

Niebo 

Pierwsze miejsce w konkursie „Mój pomysł na biznes” to było coś, cieszyli się dyplomem i nagrodami. Jedną z nich sponsorowała firma EMT System i, po uściskach oraz  gratulacjach, jej właściciel umówił się z Coptersami na spotkanie. Rozmawiali bardzo długo i na różne tematy: okazało się, że szef EMT zaczynał podobnie – postawił wszystko na jedną kartę, dostał parę razy w tyłek, ale znalazł się ktoś, kto uwierzył w tę młodość i pomógł na starcie. Dlatego zaproponował im współpracę. 

W grudniu 2015 roku przekształcili się w spółkę prawa handlowego, więc ci, którzy dotąd byli w firmie na zasadach koleżeńskich, znaleźli w niej pracę, ale pozyskano także nowych ludzi: Małgorzata Czartoryska wie wszystko o sprzedaży, klientach i rynkach, Paulina zajmuje się sprzedażą, Jadzia odpowiada za marketing, Wojtek Radwański, fotograf z dorobkiem, na razie student, daje artystyczny sznyt.

- Jeśli więc ten tekst czytają osoby, które założyły start-up – mówi Sobota – mam dla nich radę: mieliśmy po 20 lat, mimo wielu potyczek wierzyliśmy w naszą pracę. Dlatego nie bójcie się, szukajcie ekspertów, korzystajcie z pomocy. Bo to nie pieniądze są ważne, a spełnianie marzeń. 

Małgorzata Lichecka

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj