Chyba nie można sobie wyobrazić początku roku bez Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To wydarzenie zapoczątkowane ćwierć wieku temu wpisało się w kalendarz najważniejszych w Polsce. Wielka Orkiestra Świątecznej pomocy stała się unikalnym społecznym zrywem, od lat na początku roku angażującym Polaków w dobroczynne dzieło.

Pierwszy finał WOŚP odbył się 3 stycznia 1993 roku. Nie było wtedy jeszcze Fundacji WOŚP (powstała dwa miesiące później), a akcja była jedynie happeningiem, który za cel miał zebranie środków dla Oddziału Kardiochirurgii Dziecięcej Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Pomysłodawcą był nikomu szerzej nieznany Jerzy Owsiak. Wynik zbiórki – ponad 1,5 mln dolarów – przeszedł najśmielsze oczekiwania organizatorów. Za przekazane przez darczyńców pieniądze zakupiono sprzęt nie tylko dla Centrum Zdrowia dziecka, ale i jeszcze dziesięciu innych dziecięcych oddziałów kardiochirurgicznych.
 
Zaczęło się w Londynie

 Jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy WOŚP jest prof. Bohdan Maruszewski, szef klinki kardiochirurgii w Centrum Zdrowia Dziecka. To on, będąc na początku lat 90. na stażu  Londynie, usłyszał od swoich angielskich kolegów kilka cennych rad dotyczących skutecznego prowadzenia działalności charytatywnej. Wtedy w polskich szpitalach było jeszcze gorzej niż dzisiaj. – Tych rad było osiem. Spisanych na kawiarnianej serwetce. Pierwsza i najważniejsza – po stronie pacjentów i lekarzy zaangażować media – wspomina profesor.

Maruszewski założył fundację. Informacje o problemach kardiochirurgów i dzieci chorych na serce dotarły do Jerzego Owsiaka, który w tym czasie robił dla telewizji program „Róbta, co chceta”. Pomysł, żeby ratowanie życia połączyć z ostrą rockową muzyką, koncertami i wygłupianiem się na ekranie, niezbyt się spodobał szefom TVP na Woronicza. – To nieinteligentne, głupie i po prostu nie wypada – usłyszał Owsiak, po czym zaczął robić swoje.

Najpierw, w lipcu 1992 r., zorganizował koncert w Jarocinie. Tytuł koncertu: „Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy". Sukces otworzył drogę do pierwszego finału. Owsiak z grupą kilku osób postanowił powołać do życia fundację, która podjęłaby się zorganizowania następnego finału. Poszli za ciosem. Ludzie przynosili do studia telewizyjnego pieniądze, pierścionki, złote łańcuszki. Z atmosfery lat 90. został strój Owsiaka (żółta koszula, czerwone spodnie i czerwone oprawki okularów) oraz szaleństwo. Sama zbiórka to dziś profesjonalnie działająca machina.

Skarbonka przy Americanosie

Nasze miasto też aktywnie włączyło się w WOŚP. Zaczęło się w Gliwickim Centrum Handlowym. Na drugim piętrze handlował tam ciuchami Americanosa, dwudziestokilkuletni zabrzanin Artur Szcześniak.  

- Jak większość Polaków I Finał WOŚP oglądałem w telewizji i nie dowierzałem, że coś takiego dzieje się w naszym kraju: spontaniczny i pełen dobroci ruch wielu ludzi, którzy wspólnie chcieli zrobić coś pożytecznego dla chorych dzieci – wspomina gliwicki Jurek Owsiak, który przez prawie wszystkie te lata wspomagał orkiestrę. – Nie mogłem stać obok tego obojętnie i już w ramach drugiego finału w 1994 roku wystawiłem skarbonkę przed moim sklepem. Chodziłem po GieCeHu i zachęcałem ludzi do wrzucania pieniędzy. Niestety,  nie pamiętam uzbieranej kwoty.

Powodzenie akcji i entuzjazm, jaki udzielał się gliwiczanom przy tej zbiórce, sprawiły, że Szcześniak postanowił zarejestrować gliwicki sztab i w 1994 roku wyszedł z orkiestrą w miasto.
- Na Rynku stanęła niewielka scena, a z głośników rozbrzmiewała muzyka mechaniczna – mówi Szcześniak. –  Imprezę poprowadził razem ze mną Andrzej Sługocki z „Nowin Gliwickich”, które patronowały wszystkim „moim” finałom. Jedynym wykonawcą, który zagrał w ten mroźny dzień, była orkiestra dęta KWK Sośnica. Pojawił się też Wojtek Całka z Operetki Śląskiej z przewodowymi mikrofonami i jakimś kasetowym magnetofonem. Odbyła się licytacja orkiestrowych gadżetów. Plakat poszedł za dzisiejsze 100 zł!

 „Bufet u czołgistów”

Trzeci finał to wspólne dzieło Artura Szcześniaka, „Nowin Gliwickich” i całej rzeszy wolontariuszy. Usiedliśmy, podzieliśmy zadania i wyszło kapitalnie. W styczniu 1995 r. Rynek pękał  w szwach! Nieskromnie dodam, że autor artykułu też się do tego przyczynił. Szukaliśmy jakiejś atrakcji, czegoś, co przyciągnie ludzi, pozwoli zebrać pieniądze, a jeszcze pomoże przetrwać zimny, styczniowy dzień. Padło na wojskową grochówkę i herbatę. Najpierw telefon do kwatermistrza JW 1607 przy Andersa.

 – Jesteśmy na tak – usłyszałem w słuchawce.  Ale zrobienie około tysiąca porcji dobrej, wojskowej zupy to niemały koszt. Kolejnych kilka telefonów do sponsorów i znalazły się ziemniaki, groch, mięso, warzywa i wszystko, co niezbędne do ugotowania grochówki.  Mój biały maluch sprawdził się jako dostawczak i żołnierze w porę wszystko dostali.

 W okolicy Gwarka na Rynku urządzili wojskowy bufet „U czołgistów”, a grochówka szła jak woda. Każdy, aby ją zjeść, musiał oczywiście wrzucić datek do skarbonki. Żadna kapela rockowa nie chciała zagrać w styczniowy mróz. Nie zawiodła górnicza orkiestra KWK Sośnica.

– Współpracowaliśmy wtedy z bankiem PKO na Dolnych Wałów – wspomina Paweł Brągiel, przez wiele lat dobry duch orkiestry, świetny organizator, harcerz i społecznik. - Ilość przynoszonych pieniędzy przeszła wszelkie oczekiwania. A trzeba wiedzieć, że w 1995 roku mieliśmy dwa razy więcej pracy, bo 1 stycznia wprowadzono denominację i były dwa rodzaje banknotów do liczenia. Zebraliśmy sporo, bo gliwiczanie pozbywali się starej waluty.

Jak wspomina Brągiel, pieniądze z finału pojechały do sztabu regionalnego do katowickiego Spodka, ale ostatecznie – nie wiedzieć czemu – przyjechały z powrotem.
- Bank był już zamknięty, zabranie kasy do domu kogokolwiek nie wchodziło w ogóle w grę. Ostatecznie kilka osób spędziło całą noc w Radiu Puls, pilnując worków, dosłownie śpiąc na nich.

Orkiestra nie zagrała

W następnych latach Szcześniak organizacyjną pałeczkę przekazał Pawłowi Brągielowi i jego pomocnikom. – Kupę fajnych ludzi przewinęło się wtedy przez orkiestrę w Gliwicach. Marcin Mazur, Grzegorz Płonka, Anna Malec-Zwolińska, Adam Kwiatkowski, Marcin Koźlicki, Anna Baluch-Bańbuła, Adam Osiński. Mocno się angażowali się w tamtych latach: Bartosz Kobyliński, Sebastian Wilk, Przemysław Plisz, Damian Per, Anna Seweryn, Justyna Wardyńska, Martyna Tochowicz, Dariusz Opoka, Marcin Średniawa, Tomasz Czelny, Agata Halupa, śp. Sebastian Błażkiewicz,  Marek Warchoł i Michał Buksa – wylicza Brągiel.

Oficjalnie kolejne finały organizowało Stowarzyszenie Młodych Demokratów wespół z harcerzami z gliwickiego hufca ZHP.

Szósta odsłona WOŚP była jedną z najsmutniejszych  ze wszystkich dotychczasowych finałów w naszym mieście. Nikt nie wziął się za organizację i założenie sztabu. Honor miasta uratowała Sośnica.

Rok później było już normalnie, czyli wystrzałowo. W 1999 roku ponownie sztab założyli Młodzi Demokraci i zebrano w naszym mieście ponad miliard „starych” złotych! Pomimo zimna wypełniony po brzegi gliwicki Rynek wrzał, a na scenie wystąpiły zespoły Lady Pank i Dżem. – Po finale na kilkanaście godzin straciłem głos, ale warto było drzeć się do tłumu przez cały dzień i zachęcać ludzi do licytacji oraz wspólnego śpiewania – opowiada Szcześniak, który po raz kolejny poprowadził finał ze sceny.

Papcio i siłowanie z Saletą

Z rozmachem przygotowano w Gliwicach ósmy finał w 2000 roku, po raz pierwszy na pl. Krakowskim.  Działo się wtedy tak wiele, że trudno to spamiętać, a przez „Kraka” przewinęło się ponad 50 tysięcy osób. Wokół roztaczała się atmosfera wielkiego pikniku, było mnóstwo straganów, konkursów i zabaw. Na scenie wystąpili m.in. Chrząszcze, Krywań i Big Cyc. Szcześniakowi, który miał parę miesięcy wcześniej poważne kłopoty zdrowotne,  udało się ściągnąć Przemka Saletę, który siłował się na rękę z każdym, kto wrzucił pieniądze do puszki.

- Finał zorganizowaliśmy pod hasłem „Tytus, Romek i A'Tomek”, a grafikę stworzył sam Papcio Chmiel, który był gościem specjalnym – wraca pamięcią do tego finału Paweł Brągiel. – Na tę okoliczność odbył się konkurs na wybudowanie jednego z pojazdów z ksiąg komiksowych, którym poruszali się bohaterowie. Pamiętam olbrzymi pięciometrowy Prasolot, który wybudował Damian Per ze swoimi harcerzami z SP przy ul. Robotniczej. Był tylko mały problem, jak przetransportować go ze szkoły na plac Krakowski. Harcerzom się udało. Pod osłoną nocy przyczepiony do białego maluszka mknął gliwickimi ulicami i tylko klienci Gwarka, Bravo czy Spirali przecierali oczy ze zdumienia, widząc taki niezwykły pojazd na ulicy.

- Zebraliśmy wtedy rekordową kwotę 150 000,00 zł! – dodaje Szcześniak. – Ten finał był dla mnie szczególny, bo gdyby mój los potoczył się inaczej, to nie wiem, czy dzisiaj byśmy rozmawiali. Walczyłem z nowotworem. Uratowała mnie chemioterapia i w styczniu 2000 roku mogłem poprowadzić kolejną imprezę dla WOŚP.

Bywało też śmiesznie. – Przez kilka finałów partnerem gliwickiego sztabu była Telepizza, która żywiła bezpłatnie wolontariuszy przez kilka tygodni przygotowań przed i po finale – wtrąca Brągiel. – Przy jednym z finałów zostało ustalone hasło, na podstawie którego wydawano pizzę. Ale że lubiliśmy sobie czasem pożartować, to kilku osobom przekazaliśmy specjalnie inne hasło, pochodzące z jednej z polskich komedii. Chłopcy sprzątający plac Krakowski chcieli szybko spałaszować pizzę. Zadzwonili, zamówili, podali adres i została już tylko formalność: poproszę o hasło ? Żyrafy wchodzą do szafy, pawiany wchodzą na ściany ! Proszę pana, to jest niewłaściwe hasło! Szybki telefon do sztabu po prawidłowe hasło, podaliśmy im oczywiście właściwe, ale śmialiśmy się do łez.

Zmiana warty

Brągiel organizował gliwickie finały do 2002 roku. Potem wyjechał za pracą do Wisły. – Piękne lata, fantastyczni ludzie, dziękuję, że mogłem to wtedy przeżywać – wzrusza się. – Przez te wszystkie lata wiele osób angażowało się w WOŚP, tysiące wolontariuszy, setki osób pomagających.  Łezka w oku się kręci na te wspomnienia. W Wiśle, gdzie teraz mieszkam, również kilka razy się zaangażowałem w poszczególne finały. Ten będzie czwartym, w którym mój syn Michał zbiera jako wolontariusz. Zaczynał, gdy miał 1,5 roku.

Przez dziewięć lat nie było też Szcześniaka, który zmienił  pracę i nie mógł pomagać gliwickiej orkiestrze. Wrócił jednak, bo mówi, że WOŚP wciąga. – To każdorazowo wielka lekcja bezinteresowności i dobroci – zauważa.
Znowu na scenie zdzierał głos, a w 2012 roku zainicjował akcję, którą nazwał Biegiem Orkiestrowym. Wkrótce już jego szósta edycja, pod szyldem Fundacji Biegamy z Sercem, którą założył w 2013 roku.

– Ilość dobrych uczynków, które przez 24 lata zrobiła orkiestra, to wielka księga i trudno je wymienić – wiedzą o tym najlepiej rodzice chorych oraz nowo narodzonych dzieci, a ostatnio również osoby starsze – przekonuje Szcześniak. – Mam nadzieję, że będzie mi dane wspierać orkiestrę do końca świata i o jeden dzień dłużej, jak mówi Jurek Owsiak!

Orkiestra jest  zaraźliwa

Dariusz Opoka po raz pierwszy zbierał pieniądze dla WOŚP jako nastolatek. Z kolegą usłyszał o akcji w Radio Flash, które zachęcało młodych do zbiórki. – Kumpel wziął zwykły słoik, ja czerwono-żółty pojemnik po karmie dla papug i chodziliśmy po Pszczyńskiej. Zebrane pieniądze zanieśliśmy do radia. Dostaliśmy naklejkę i kasetę magnetofonową – śmieje się Opoka.
 W 1999 roku kwestował już na całego. Był wtedy harcerzem i wspólnie z koleżankami i kolegami z 19. drużyny  z os. Kopernika poszli do sztabu na Barlickiego odebrać puszki. Nie przypuszczał pewnie, że przez kilkanaście lat będzie głównym organizatorem kolejnych gliwickich finałów.
 
Teraz GTW

W 2001 roku w Gliwicach TVP 3 urządziło śląski finał. Jedyny jak do tej pory. W 2002 roku nie było już finału w naszym mieście. –Trochę się chyba idea wypaliła – wspomina Opoka. – Nie było sponsorów, ale też i chyba entuzjazmu.

W 2003 roku do roboty ponownie wzięli się harcerze i Młode Centrum, odłam Młodych Demokratów. Wielkiej pompy na placu Krakowskim jednak nie było, ale zagrał Oddział Zamknięty i impreza przeszła z większym hukiem niż rok wcześniej.

 W 2004  roku Opoka, wspólnie z kilkoma przyjaciółmi, zarejestrował Stowarzyszenie GTW, ale finał WOŚP firmowali jeszcze harcerze.
- Udało się zachęcić do współpracy miasto – mówi Opoka. – Napisaliśmy wtedy pismo o wsparcie i niemal od razu dostaliśmy zgodę. Hojność samorządu w kolejnych latach bywała różna, ale zawsze można na niego liczyć. To ważne, bo imprezę planujemy już kilka miesięcy przed styczniem. Wspierają nas też inni i dzięki temu udaje nam się robić kolejne finały.

Od lat ich organizacją zajmują się trzy osoby: Darek Opoka, Marek „Zima” Niewiarowski i Agnieszka Musiał ze Stowarzyszenia GTW. Oni stanowią trzon zespołu, który w kolejnych miesiącach rozrasta się do kilkuset osób. To dzięki tej armii ludzi udaje się robić w styczniu kolejne imprezy w Gliwicach.
A dziś 25. finał WOŚP. Kolejny w naszym mieście.

Andrzej Sługocki

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj